Nie jestem fanką oglądania Oskarów (pewnie dlatego, że moją większą miłością jest spanie), ale lubię rano sprawdzić, kto otrzymał statuetki. Moim zaskoczeniem okazał się Oscar dla najlepszego filmu – „Moonlight”. Moje zdziwienie spowodował fakt, że nic wcześniej o nim nie słyszałam, po tytule skojarzył mi się z kolejnym filmem muzycznym, których nie jestem wielką fanką.
Wczoraj mieliśmy z Hubertem trochę czasu dla siebie pomiędzy spotkaniami z przyjaciółmi, a konferencją, więc szybka decyzja idziemy do kina. Jestem ogromną fanką wyszukiwania niszowych miejsc i padło na Kino.Lab w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Piękne miejsce, wypełnione ciekawymi ludźmi w 100% doświadczającymi smaki kultury.
Wracając do filmu. Zaczyna się ucieczką głównego bohatera, młodego, czarnoskórego chłopca przed bandą agresywnych „kolegów”. Z opresji ratuje go mężczyzna, który w późniejszym czasie staje się jego dobrym duchem, daje mu możliwość złapania oddechu w kryzysowych sytuacjach. W trakcie filmu towarzyszą bohaterom naprzemiennie różne emocje zakochanie, przyjaźń, bezinteresowna pomoc, która jest źródłem szczęścia, ale również strach, ból, niepewność, smutek i samotność. Film pokazuje jak wielki wpływ na nasze późniejsze życie ma dzieciństwo. Jakie sytuacje doświadczamy, jakich ludzi mamy wokół siebie, emocje które tworzą blizny w naszym sercu. Mimo trudnych sytuacji dotyka nas wiele miłości i akceptacji, którą wystarczy zauważyć.
Przechodzimy w filmie przez trzy etapy życia bohatera „Małego” – Chirona. Poznajemy jego podejście do siebie, swoich słabości i podstawowych potrzeb. Ogromne pokłony dla reżysera Barry’ego Jenkinsa, który nie podszedł sztampowo do opowiedzenia historii czarnoskórego człowieka. Widzimy jak trudno określić ludzi jako dobrych i złych. Każdy z nas kryje w sobie wiele twarzy, które wychodzą podczas danej sytuacji.
Nie chcę streścić całości filmu, więc zostawiam Was z Waszą wyobraźnią i polecam zobaczyć film na własne oczy.
Brak komentarzy