Dzisiaj zabieram Was na subiektywny spacer po Chiang Mai. Gdy przyjechaliśmy tutaj z zatłoczonego Bangkoku odetchneliśmy z ulgą. Po całonocnej podróży autokarem, rano czekała na przywitanie pyszna, mocna kawa, idealna na szybkie przebudzenie przygotowana przez małżeństwo (właścicieli).
W takiej pięknej scenerii zaczynał się nasz dzień. Amerykańskie śniadanie (duża dawka tłuszczu to tutaj normalność) i łapanie taxi lub tuk-tuka. Polecam poprosić o pomoc właścicieli, ceny są zazwyczaj o wiele niższe jeśli komunikację złapali Tajowie. Nie ma tutaj zwyczaju zamawiania taxi przez telefon, wychodzimy na ulicę wystawiamy rękę i gotowe.
Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.
Ryszard Kapuściński
Już pierwszego wieczora dotarliśmy na Nocny Market (te w Chiang Mai są zdecydowanie najlepsze w Tajlandii) informacja potwierdzona, sprawdziliśmy kilka nocnych marketów. Pełno rzeczy Hand Made za niewielkie pieniądze, oczywiście warto się też targować bo jak widzą Europejczyków to lubią podnosić cenę. Ja wciąż jestem zachwycona rzeczami, które widzieliśmy i żałuję, że bagaż nie był większy.
W prowincji Chiang Mai spelnilismy swoje marzenie o spotkaniu Słoni. Na wycieczkę udaliśmy się od samego rana ich tutejszą taxi (miejsca siedzące na krypie). Po drodze zatrzynywalismy się w pobliskich wsiach zbierając jedzenie dla nas i zwierząt. Pani przewodnik częstowała nas lokalnymi przysmakami. Po godzinie znaleźliśmy się w pięknie położonej na wzgórzu wiosce (serpentyny w górę nie wpływały dobrze na mój błędnik). Już na wejściu widoczne były ogromne zwierzęta – słonie. Czułam respekt, pochodziła bardzo delikatnie, obserwowałam ich reakcje i ludzi, którzy się nimi opiekowali. Bardzo ważne było dla mnie etyczne do nich podejście. Chciałam być w miejscu, gdzie są dobrze traktowane i nikt ich do niczego nie zmusza.
Znalazłam w Chiang Mai ogromny Second Hand, gdzie można było znaleźć kurtki dżinsowe, koszule, jeany. Radość sprawiało mi chodzenie i oglądanie. Przekierowaliśmy się wszyscy na obserwację, nawet dzieciaki nie mówiły na każdym kroku „Mamo kup mi”. To było piękne doświadczenie. Polecam każdemu zabrać na większą wyprawę mniejszy plecak ze świadomością, że nic więcej się już nie zmieści.
Magia doświadczania jedzenie. Próbowaliśmy różnych smaków, ale zdecydowanie żyć tak nie potrafimy, kuchnia tajska nie jest moim przysmakiem. O ile na początku próbowaliśmy i czekaliśmy na zachwyt (wszystko wyglądało dla mnie lepiej niż smakowało) to później już nie mogliśmy nawet na nie patrzeć. Króluje jedzenie tłuste i ostre. Może jak ktoś się zachwyca owocami morza to szybciej znajdzie coś dla siebie. My zachwycaliśmy się owocami i sokami.
Nasze nocne doświadczanie, spacerowanie. Słońce chowa się ok 18.00 i można wtedy spokojnie wyruszyć w miasto bo temperatura spadała do 27°C. Uwielbialiśmy to włóczenie się po mieście, właściwie bez celu, aby tylko patrzeć jak żyje lokalna społeczność, znaleźć coś do jedzenia i wypić świeży sok.
Podczas wycieczki pojechaliśmy odwiedzić ZOO w którym znajdowały się Pandy. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że są one taką rzadkością. Przepiękne miejsce, przypominające dżungle. Polecam wybrać wygodne buty, bo jest sporo do przejścia (200 hektarów) po wzgórzystym terenie. Wiele zwierząt można karmić, obok siedzi pan, który za niewielką opłatą sprzedaje jedzenie. Ciekawe doświadczenie.
Dalekie podróże mają to do siebie, że przywozi się z nich coś zupełnie innego niż to, po co się pojechało.
Nicolas Bouvier
Brak dzieciństwa, jeden plac zabaw na całe miasto. Dzieci od małego są w pracy z rodzicami, śpiące w chustach, a później gdzieś z boku na kocyku na podłodze z jedną zabawką. Moje dziciaki (zwłaszcza Kaja) doceniła jak wielkie ma szczęście i że to jak żyje nie jest „normalnością”. Zauważamy w nich większy spokój, uważność i radość małymi rzeczami. Mam nadzieję, że taki efekt utrzyma się na dłużej. Zapewne zachowa się w ich podświadomości na przyszłość.
Na dwa dni musiliśmy znaleźć alternatywę i pogodzić się z deszczem. Jak to mówią „Nic nie dzieje się bez przyczyny” Kajetanowi w tym czasie ujawniła się ospa. Przywieziona z Polski pokazała się około świąt, ale po szybkich kosultacjach z lekarzem i zaprzyjaźnioną koleżanką mogliśmy dalej doświadczać naszej podróży. Taka pogoda skusiła nas na wycieczkę do Muzeum Art in Paradise, skąd dzieciaki wyszły zachwycone lub doświadczyć tajskich masaży.
Brak komentarzy