Rok temu podczas naszej wspólnej wspinaczki po górach, Hubert zaproponował „może wskoczymy razem na Rysy?” Wtedy myślałam, że to nie dla mnie, mój lęk wysokości był silniejszy. Długo jednak ta myśl nie trwała pod koniec 2017 roku trafiłam na filmik pokazujący drogę na szczyt Rys, moje serce zmiękło i kolejne marzenie na rok 2018 zapisało się na liście rzeczy do zrobienia.
Pobudka przed 6.00 szybkie śniadanie, mycie i wyruszamy. Razem z Hubertem chcieliśmy jak najszybciej pójść na szczyt (widoczne chmury nad górami nie pomagały). Wspierała nas ekscytacja wspólnej przygody.
Wspólna droga na szczyt to nie tylko doświadczanie bólu nóg, płytkiego oddechu, pięknych widoków. Dla mnie bardzo ważnym dodatkiem jest tworzenie relacji ze sobą i sprawdzian dla związku. Uwielbiam patrzeć jak dba o mnie Hubert, pyta czy nie potrzebuję się zatrzymać, przypomina, że muszę więcej pić… Nigdy mnie nie popędza, chociaż sam pewnie wskoczył by na szczyt o wiele szybciej. Tym pokazuje mi jak ważna dla niego jestem. Takie małe rzeczy, gesty mogą dużo powiedzieć o relacji jaka jest między nami i wciąż się tworzy.
Podczas wspinaczki dajemy sobie też możliwość pobycia sami ze sobą. Nie trzymamy się kurczowo za ręke i cały czas się zagadujemy, wybieramy wspólne wspinanie pamiętając o tym, że jesteśmy oddzielnymi jednostkami i każdy z nas potrzebuje też chwili dla siebie. Zwłaszcza podczas ważnych dla nas doświadczeń, a taka była droga na szczyt.
Z takim szerpem łatwiej szczytować <3
Cisza i spokoj na trasie… Medytacja, która pozwala skupić się na każdym oddechu.
Gdy po 8.00 weszliśmy nad Morskie Oko była pustka, czułam, że mogę góry przenosić i nie mogłam nacieszyć się widokiem przeżuwając pyszną kanapkę (solidny prowiant to podstawa). Wiedziałam, że to dopiero początek, nadrobiliśmy trochę trasę (wolnym krokiem nie potrafimy chodzić), ale pozostało 5h na szczyt <3
Trasę do góry podzieliłam sobie na etapy: Morskie oko – Czarny Staw – Bula pod Rysami – Szczyt Rys. Zdecydowanie wolę kierować się filozofią Kaizen – metoda małych kroków. Zauważyłam, że stawiając sobie duży cel szybko się demotywuje. Wolę pokroić „słonia” na małe kawałki.
Miłym dodatkiem na szlaku było spotkanie znajomych z Płocka – Pozdrowienia dla Żanety, której udało się zdobyć szczyt (nauczka, że na Rysy trzeba wyruszyć jeszcze wcześniej 4.00?)
Przeczytałam, że „Rysy nie lubią śpiochów” i to się zgadza, sprawdziłam na własnej skórze.
300 metrów przed osiągnięciem celu, wspinając się po łańcuchach i skałach zaczął padać mocny deszcz… Spojrzałam na Huberta, a on pewnym głosem powiedział „wracamy”. Nie spodziewałam się po nim takiej decyzji.. Wiem jak ważne jest dla niego bezpieczeństwo, ale z drugiej strony jego chęć zdobywania jest ogromnie silna. Zwyciężyło nasz poczucie bezpieczeństwa. Pozostała godzina drogi na szczyt, a my staliśmy w deszczu patrząc na siebie i nie wierząc, że to dzieje się na prawdę. Było mi przykro, że jesteśmy tak blisko celu, a musimy (chcemy) odpuścić.
Czuję, że była to dla nas ważna lekcja pokazująca, że odpuszczenie to zupełnie coś innego niż poddanie się. Poddajemy się z poczuciem przegranej, a my poczuliśmy, że nasze odpuszczenie było oddaleniem od celu tylko na jakiś czas . Wrócimy jeszcze na szczyt <3
„…Góry tylko wtedy mają sens, gdy jest w nich człowiek ze swoimi uczuciami, przeżywający klęski i zwycięstwa. I wtedy, gdy coś z tych przeżyć zabiera ze sobą w doliny…” – Andrzej Zawada
Brak komentarzy